a tu pełna treść lekturki dostepna pod tym linkiem
Tadeusz Koczanowicz: Epilog klęski „Solidarności”
[2013-08-21 00:24:27]
Sejm przegłosował nowelizację Kodeksu Pracy, która znosi ośmiogodzinny dzień roboczy, obowiązujący w Polsce od 1919 r. W ramach tych samych zmian wprowadzono również – pod nieśmiertelnym hasłem „uelastycznienia” – ruchomy czas pracy.
W odpowiedzi na te decyzje, związki zawodowe opuściły komisję trójstronną, zrywając dotychczasową formułę dialogu społecznego. W komisji pozostali przedstawiciele rządu i pracodawców, którzy bronią decyzji parlamentu. Związki odrzuciły, na czele z przewodniczącym „Solidarności”, różniące je dotychczas kwestie, aby wspólnie upomnieć się o interes klasowy. Samo porozumienie dotychczas nie zawsze przychylnych sobie central jest momentem przełomowym, który pozostał niestety niezauważony w ferworze dyskusji o ochronie Jarosława Kaczyńskiego czy sukienkach Małgorzaty Tusk. Na naszych oczach nastąpił moment stawania się polityki: związki po raz pierwszy od początku lat 90. rozpoczęły realny spór z rządem. Przedstawiciele władzy dobrze poczuli się już w roli wspierających kapitał przeciwko światu pracy, dzięki czemu grupa parlamentarzystów PO zaczęła zbierać podpisy pod projektem ustawy polityka tej partii, Jana Filipa Libickiego. Zmiany w prawie, które zaproponował senator, można spokojnie nazwać „antyzwiązkowymi”. Partia rządząca postanowiła pójść za ciosem w likwidowaniu prawa pracy. Jej przedstawiciele zaproponowali zniesienie obowiązku opłacania przez pracodawcę etatów związkowych, zbierania składek oraz udostępniania organizacjom pracowników lokali na terenie zakładu pracy. Jest to bezprecedensowy akt arogancji władzy, która karze niezadowolonych obywateli zamiast zająć się ich postulatami.
Reakcja na te wydarzenia, wbrew pozorom, nie jest zaskakująca. Ukazuje po raz kolejny pewien schemat wzajemnej relacji polityki i dziennikarstwa. Opiera się na przeniesieniu akcentu z realnej polityki, rozumianej jako wieloaspektowa gra interesów, na tożsamościową walkę mającą na celu potwierdzenie miejsca na tych samych pozycjach zajmowanych od lat.
Najłatwiej czynić to poprzez dyskusje o sondażach stanowiących krzywe zwierciadło polityki. Każdy, kto nie ma niczego specjalnego do powiedzenia, znajdzie w nich dla siebie miejsce, tak jak podekscytowani goście programów telewizyjnych, dyskutujący o zmianach poparcia w granicach błędu statystycznego. Ci ostatni interpretują tę „zmianę” poprzez fakty lansowane przez media jako ważne. Reprodukują podziały, powołują się na mity założycielskie i autentycznie w nie wierzą, podobnie jak ich odbiorcy, którzy za ulubionych zawodników medialnych gotowi są rzucić się w ogień. Idą zatem protestować przeciw wykładom Baumana, albo zaszczycają swoją obecnością inny Marsz Niepodległości. Politycy nie muszą się za bardzo wgłębiać w dyskutowane sprawy, wystarczy że będą podgrzewać emocje własnej drużyny. Zresztą i tak ponad połowa obywateli nie głosuje, dlatego nie ma się czym martwić.
Na zewnątrz tego spektaklu pozostaje realna, mało atrakcyjna medialnie polityka. Weźmy choćby i kwestię prawa pracy, w którego obronę angażują się niedobitki związków zawodowych. Przewodniczący „Solidarności”, Piotr Duda, odczytujący oświadczenie o opuszczeniu komisji trójstronnej przez stronę związkową, sprawiał wrażenie jakby wcale nie był pewny swego. Sam przywykł do kibicowania jednej drużynie i uprawomocniania jej historycznym kontekstem, którym wciąż dysponuje zarządzany przezeń związek. Dzięki temu może wywierać wpływ na posłów i walczyć tym samym o sprawy świata pracy. Jednak rola trybuna ludowego wyraźnie go peszy.
Tusk, ani trochę zaskoczony, nie ukrywał oburzenia, że związkowcy złamali reguły gry. Komentarz premiera nie był również absolutnie przewidywalny: „Dialog nie polega na tym, że związki zawodowe każą coś zrobić, a rząd, parlament, pracodawcy mają to wykonać” – zdradził premier. Innymi słowy: dialog polega na tym, że rząd, parlament i pracodawcy każą coś robić, a związki to wykonują. Paradoksalnie, takie odczytanie słów Tuska najlepiej określa miejsce związków w Polsce. Propozycje senatora Libickiego są postawieniem kropki nad „i” do słów premiera, a nie samowolą przedstawiciela marginalnej frakcji jego partii. To smutny koniec historii, którą rozpoczęła „Solidarność” pod przywództwem Lecha Wałęsy. Wtedy do tego związku należało 30 proc. pracujących Polaków.
Jak widać przy okazji ostatnich wydarzeń – mit „Solidarności” okazał się przekleństwem. Z jednej strony wyniósł do władzy elitę, która zbudowała państwo wg obowiązujących wzorów neoliberalnych. Z drugiej – działalność związkowa weszła w skład wyobrażeń narodowych o powstaniach i przeszłości. Po „okrągłym stole” związki zostały zmuszone do firmowania liberalnych przemian politycznych, co doprowadziło je do stanu faktycznego zaniku, nieporównywalnego z żadnym innym państwem europejskim. „Solidarność” próbowała się jeszcze ratować, odwołując się do mitu założycielskiego, stając się w ten sposób zakładniczką medialnego spektaklu na linii SLD – AWS, a później PO – PiS, tracąc przy tym też zupełnie własną wiarygodność. Zerwanie posiedzenia komisji trójstronnej można również wpisać w ten schemat.
Jednak gdyby tak naprawdę było, to stałoby to się wydarzeniem medialnym. Ponieważ jednak tak się nie stało, można powiedzieć, że rząd i pracodawcy poniekąd zmusili związki, aby wystąpiły w imieniu interesu klasowego, a nie tożsamościowego. Arogancja władzy spowodowała erozje fundującego ją systemu, który najlepiej opisuje lakoniczne hasło „Nie róbmy polityki, budujmy szkoły”.
Czy mamy więc do czynienia z powrotem do prawdziwej polityki? Można na to odpowiedzieć przywołując słowa Zygmunta Baumana z zakłóconego przez narodowców wykładu we Wrocławiu, gdzie słynny socjolog mówił, że socjaldemokracja znajduje się tam, gdzie znajdowała się u swoich początków. Ruch związkowy praktycznie nie istnieje i to, co z niego zostało, ma szansę stać się początkiem nowej alternatywy pracowniczej, która mogłaby odegrać istotną w polityce. Jednak bez szerokiego wsparcia innych środowisk broniących praw pracowniczych i wpisania tego w szerszy kontekst walki o prawo do godnej pracy, ten gest albo zniknie kompletnie niezauważony w medialnej burzy, albo też zostanie uznany za sukces lub porażkę jednej z drużyn politycznej rozgrywki.
Lewica i jej postulaty emancypacyjne znajdują się poza spektaklem władzy. Wystąpienie związkowców z Komisji Trójstronnej jest zatem rysą, która może stać się początkiem tego, co w języku Jacques’a Rancière nazywa się dostrzeżeniem niewidzialnego, czyli w tym przypadku wprowadzeniem do sfery politycznej postrzegalności postulatów pracowniczych i haseł emancypacyjnych. Ich faktyczne włączenie otworzy przestrzeń dla lewicowej perspektywy w ramach tego dyskursu, a w konsekwencji stworzenia miejsca dla reprezentacji parlamentarnej, będącej w stanie realnie walczyć o postulaty pracownicze. Rząd zachowuje się tak jakby mu bardzo na tym zależało. Środowiska wspierające prawa pracownicze zaskakująco mało zajmują się natomiast tą kwestią, jako zajęte tematami kreowanymi w spektaklu mediów. Przykładem świeci tu sprawa uboju rytualnego, który jest ważnym problemem etycznym, jednakże jego zakaz nie ma wpływu na życie milionów mieszkańców tego kraju. Natomiast tzw. „uelastycznienie” prawa pracy i utrzymanie antypracowniczych rozwiązań, które funkcjonowały w ramach pakietu antykryzysowego, ma wpływ na każdego bez wyjątku.
Strajk generalny zapowiadany na połowę września, który spotkał się z krytyką tak wielu ludzi zasłużonych dla ruchu związkowego w Polsce, jako akt niemalże chuligaństwa, jest wręcz przeciwnie, jednym z najgłębszych aktów politycznych po 1989 r. Jednym z niewielu konfliktów w których nie chodzi o symbole, ambicje czy sondaże, ale sprawę dotyczącą całego społeczeństwa. Egalitarny charakter tego konfliktu jest szansą na sukces, podobnie jak miało to miejsce w przypadku sprawy ACTA.
Wielu niesprawiedliwych komentatorów zarzucało związkowcom, że bronią swoich przywilejów. Strajk jest dowodem czegoś odwrotnego. Związkowy zaryzykowali przywileje w obronie wszystkich ludzi pracy. Strajk jest ostatnią szansą, żeby opisaną przez Davida Osta „klęskę solidarności” przekuć w zwycięstwo fundujące nowy ruch pracowniczy w Polsce.
Tadeusz Koczanowicz
A wszystko zaczęło się od tego kiedy to po wybuchu II wojny światowej sanacyjna elita rządząca tchórzliwie zwiała z kraju. Kraj został skazany na pastwę losu. Po zakończeniu wojny, jej zwycięzcy, światowe wówczas potęgi militarne, w Jałcie, bez udziału Polski, dokonały podziału Europy na strefy wpływów. Polska jak wiemy z doświadczenia znalazła się w strefie wpływów ZSRR. Podział taki uznano przez świat jako prawidłowy, nie budzący zastrzeżeń. Uznano więc wszystkie realia Państwa Polskiego. Te same mocarstwa powojenne, ale już bez ZSRR, również bez Polski, niedługo później uznały radziecką strefę wpływów za nieludzką. Toczyła się więc tzw. zimna wojna i wyścig zbrojeń. Państwa zachodnie walcząc w tej rozgrywce z ZSRR nałożyły między innymi na Polskę embargo na eksport i import wszystkiego co znaczące dla rozwoju i bytu cywilizacji. Skazani byliśmy jako naród na biedę i ubóstwo. Bo czy byliśmy wini tego że znaleźliśmy się właśnie w takiej strefie wpływów. Pomijając już nasze funkcjonowanie jako Państwa w radzieckiej strefie, gdzie tłamszone były w zarodku wszelkie innowacyjne pomysły racjonalizatorskie, strefa ta nie miała szans przetrwania przy trwającym embargu. Niemożliwy był rozwój kraju bez szerokiej kooperacji ze światem. Pogłębiające się więc ubóstwo narodu, wykorzystywane było przez grupy intelektualistów do walki z rządem, przy pełnym, w tym także finansowym poparciu zachodu. Celem tej walki miało być obalenie narzuconego nam po II wojnie światowej systemu politycznego przy pomocy fali strajków gospodarczych. Cel został osiągnięty, a byłoby to niemożliwe bez tak masowego zaangażowania zwykłych ludzi pracy. To dzięki tym ludziom Polska uwolniła się z pod panowania ZSRR. Co więc dzisiaj, Ci właśnie ludzie, mają z tego wielkiego zwycięstwa?. A no nic. Zostali po raz kolejni oszukani, wyprowadzeni w pole. Miliony w skali kraju wyrzuconych na bruk, bez środków do życia. Zmuszeni do emigracji do bardziej cywilizowanych krajów, za chlebem. Pozbawieni emerytur w podstępny sposób, przez ekipę rządzącą, poprzez zwiększenie wieku emerytalnego – rzeczywiście dla ratowania dziury budżetowej. I robią to tym ludziom Ci którzy dzięki nim mają swoje stanowiska i stołki. Naród cierpi więc nędzę i ubóstwo a także wygnanie dzięki oszukańczej polityce tych których postawił do kreowania swojego lepszego losu. Oto cała rzeczywistość dnia dzisiejszego o której się nie mówi, jest to temat tabu. Kolejni już działacze związkowi też udają że wszystko jest w najlepszym porządku. Nazywają wszelką krzywdę wyrządzoną ludziom pracy restrukturyzacją. Czyżby ten po raz kolejny oszukany naród, nie wiedział że stanowi tylko źródło do manipulacji. Ot choćby takie postaci oszukańczych uroczystości.
Komentarze
Czy Solidarność zaprosiła może patriotów z USA?
http://www.antifa.bzzz.net/artykuly/wiadomosci-kraj/item/431-pudrowany-neonazizm-autonomiczni-nacjonalisci-stalowa-wola
Solidarność z Szostakiem na czele urządza piknik niby w 25 rocznicę strajków,a tak naprawdę cieszą się z włączenia HSW do holdingu z bumarem na czele.Co pan zrobił panie Szostak w tej sprawie?Czego nie interweniuje pan w sprawie zwalnianych pracownikow Z-5 i tych którzy wrócili z "rękawa"?WSTYDZ SIĘ PANchociaż wstydu to nie masz za grosz,urządzać piknik zamiast zająć się sprawami pracowników.No cóż Szostak wypłatę ma niczego sobie zwolnić go nie można to co się będzie jakimiś ludzmi przejmował.
ZAJEBISTE DNO W OSTATNI DZIEŃ WAKACJI POWINA BYĆ LEPSZA IMPREZA A NIE JAKAŚ WIOCHA KTÓRĄ SIE TU SPROWADZA
a tu pełna treść lekturki dostepna pod tym linkiem
Tadeusz Koczanowicz: Epilog klęski „Solidarności”
[2013-08-21 00:24:27]
Sejm przegłosował nowelizację Kodeksu Pracy, która znosi ośmiogodzinny dzień roboczy, obowiązujący w Polsce od 1919 r. W ramach tych samych zmian wprowadzono również – pod nieśmiertelnym hasłem „uelastycznienia” – ruchomy czas pracy.
W odpowiedzi na te decyzje, związki zawodowe opuściły komisję trójstronną, zrywając dotychczasową formułę dialogu społecznego. W komisji pozostali przedstawiciele rządu i pracodawców, którzy bronią decyzji parlamentu. Związki odrzuciły, na czele z przewodniczącym „Solidarności”, różniące je dotychczas kwestie, aby wspólnie upomnieć się o interes klasowy. Samo porozumienie dotychczas nie zawsze przychylnych sobie central jest momentem przełomowym, który pozostał niestety niezauważony w ferworze dyskusji o ochronie Jarosława Kaczyńskiego czy sukienkach Małgorzaty Tusk. Na naszych oczach nastąpił moment stawania się polityki: związki po raz pierwszy od początku lat 90. rozpoczęły realny spór z rządem. Przedstawiciele władzy dobrze poczuli się już w roli wspierających kapitał przeciwko światu pracy, dzięki czemu grupa parlamentarzystów PO zaczęła zbierać podpisy pod projektem ustawy polityka tej partii, Jana Filipa Libickiego. Zmiany w prawie, które zaproponował senator, można spokojnie nazwać „antyzwiązkowymi”. Partia rządząca postanowiła pójść za ciosem w likwidowaniu prawa pracy. Jej przedstawiciele zaproponowali zniesienie obowiązku opłacania przez pracodawcę etatów związkowych, zbierania składek oraz udostępniania organizacjom pracowników lokali na terenie zakładu pracy. Jest to bezprecedensowy akt arogancji władzy, która karze niezadowolonych obywateli zamiast zająć się ich postulatami.
Reakcja na te wydarzenia, wbrew pozorom, nie jest zaskakująca. Ukazuje po raz kolejny pewien schemat wzajemnej relacji polityki i dziennikarstwa. Opiera się na przeniesieniu akcentu z realnej polityki, rozumianej jako wieloaspektowa gra interesów, na tożsamościową walkę mającą na celu potwierdzenie miejsca na tych samych pozycjach zajmowanych od lat.
Najłatwiej czynić to poprzez dyskusje o sondażach stanowiących krzywe zwierciadło polityki. Każdy, kto nie ma niczego specjalnego do powiedzenia, znajdzie w nich dla siebie miejsce, tak jak podekscytowani goście programów telewizyjnych, dyskutujący o zmianach poparcia w granicach błędu statystycznego. Ci ostatni interpretują tę „zmianę” poprzez fakty lansowane przez media jako ważne. Reprodukują podziały, powołują się na mity założycielskie i autentycznie w nie wierzą, podobnie jak ich odbiorcy, którzy za ulubionych zawodników medialnych gotowi są rzucić się w ogień. Idą zatem protestować przeciw wykładom Baumana, albo zaszczycają swoją obecnością inny Marsz Niepodległości. Politycy nie muszą się za bardzo wgłębiać w dyskutowane sprawy, wystarczy że będą podgrzewać emocje własnej drużyny. Zresztą i tak ponad połowa obywateli nie głosuje, dlatego nie ma się czym martwić.
Na zewnątrz tego spektaklu pozostaje realna, mało atrakcyjna medialnie polityka. Weźmy choćby i kwestię prawa pracy, w którego obronę angażują się niedobitki związków zawodowych. Przewodniczący „Solidarności”, Piotr Duda, odczytujący oświadczenie o opuszczeniu komisji trójstronnej przez stronę związkową, sprawiał wrażenie jakby wcale nie był pewny swego. Sam przywykł do kibicowania jednej drużynie i uprawomocniania jej historycznym kontekstem, którym wciąż dysponuje zarządzany przezeń związek. Dzięki temu może wywierać wpływ na posłów i walczyć tym samym o sprawy świata pracy. Jednak rola trybuna ludowego wyraźnie go peszy.
Tusk, ani trochę zaskoczony, nie ukrywał oburzenia, że związkowcy złamali reguły gry. Komentarz premiera nie był również absolutnie przewidywalny: „Dialog nie polega na tym, że związki zawodowe każą coś zrobić, a rząd, parlament, pracodawcy mają to wykonać” – zdradził premier. Innymi słowy: dialog polega na tym, że rząd, parlament i pracodawcy każą coś robić, a związki to wykonują. Paradoksalnie, takie odczytanie słów Tuska najlepiej określa miejsce związków w Polsce. Propozycje senatora Libickiego są postawieniem kropki nad „i” do słów premiera, a nie samowolą przedstawiciela marginalnej frakcji jego partii. To smutny koniec historii, którą rozpoczęła „Solidarność” pod przywództwem Lecha Wałęsy. Wtedy do tego związku należało 30 proc. pracujących Polaków.
Jak widać przy okazji ostatnich wydarzeń – mit „Solidarności” okazał się przekleństwem. Z jednej strony wyniósł do władzy elitę, która zbudowała państwo wg obowiązujących wzorów neoliberalnych. Z drugiej – działalność związkowa weszła w skład wyobrażeń narodowych o powstaniach i przeszłości. Po „okrągłym stole” związki zostały zmuszone do firmowania liberalnych przemian politycznych, co doprowadziło je do stanu faktycznego zaniku, nieporównywalnego z żadnym innym państwem europejskim. „Solidarność” próbowała się jeszcze ratować, odwołując się do mitu założycielskiego, stając się w ten sposób zakładniczką medialnego spektaklu na linii SLD – AWS, a później PO – PiS, tracąc przy tym też zupełnie własną wiarygodność. Zerwanie posiedzenia komisji trójstronnej można również wpisać w ten schemat.
Jednak gdyby tak naprawdę było, to stałoby to się wydarzeniem medialnym. Ponieważ jednak tak się nie stało, można powiedzieć, że rząd i pracodawcy poniekąd zmusili związki, aby wystąpiły w imieniu interesu klasowego, a nie tożsamościowego. Arogancja władzy spowodowała erozje fundującego ją systemu, który najlepiej opisuje lakoniczne hasło „Nie róbmy polityki, budujmy szkoły”.
Czy mamy więc do czynienia z powrotem do prawdziwej polityki? Można na to odpowiedzieć przywołując słowa Zygmunta Baumana z zakłóconego przez narodowców wykładu we Wrocławiu, gdzie słynny socjolog mówił, że socjaldemokracja znajduje się tam, gdzie znajdowała się u swoich początków. Ruch związkowy praktycznie nie istnieje i to, co z niego zostało, ma szansę stać się początkiem nowej alternatywy pracowniczej, która mogłaby odegrać istotną w polityce. Jednak bez szerokiego wsparcia innych środowisk broniących praw pracowniczych i wpisania tego w szerszy kontekst walki o prawo do godnej pracy, ten gest albo zniknie kompletnie niezauważony w medialnej burzy, albo też zostanie uznany za sukces lub porażkę jednej z drużyn politycznej rozgrywki.
Lewica i jej postulaty emancypacyjne znajdują się poza spektaklem władzy. Wystąpienie związkowców z Komisji Trójstronnej jest zatem rysą, która może stać się początkiem tego, co w języku Jacques’a Rancière nazywa się dostrzeżeniem niewidzialnego, czyli w tym przypadku wprowadzeniem do sfery politycznej postrzegalności postulatów pracowniczych i haseł emancypacyjnych. Ich faktyczne włączenie otworzy przestrzeń dla lewicowej perspektywy w ramach tego dyskursu, a w konsekwencji stworzenia miejsca dla reprezentacji parlamentarnej, będącej w stanie realnie walczyć o postulaty pracownicze. Rząd zachowuje się tak jakby mu bardzo na tym zależało. Środowiska wspierające prawa pracownicze zaskakująco mało zajmują się natomiast tą kwestią, jako zajęte tematami kreowanymi w spektaklu mediów. Przykładem świeci tu sprawa uboju rytualnego, który jest ważnym problemem etycznym, jednakże jego zakaz nie ma wpływu na życie milionów mieszkańców tego kraju. Natomiast tzw. „uelastycznienie” prawa pracy i utrzymanie antypracowniczych rozwiązań, które funkcjonowały w ramach pakietu antykryzysowego, ma wpływ na każdego bez wyjątku.
Strajk generalny zapowiadany na połowę września, który spotkał się z krytyką tak wielu ludzi zasłużonych dla ruchu związkowego w Polsce, jako akt niemalże chuligaństwa, jest wręcz przeciwnie, jednym z najgłębszych aktów politycznych po 1989 r. Jednym z niewielu konfliktów w których nie chodzi o symbole, ambicje czy sondaże, ale sprawę dotyczącą całego społeczeństwa. Egalitarny charakter tego konfliktu jest szansą na sukces, podobnie jak miało to miejsce w przypadku sprawy ACTA.
Wielu niesprawiedliwych komentatorów zarzucało związkowcom, że bronią swoich przywilejów. Strajk jest dowodem czegoś odwrotnego. Związkowy zaryzykowali przywileje w obronie wszystkich ludzi pracy. Strajk jest ostatnią szansą, żeby opisaną przez Davida Osta „klęskę solidarności” przekuć w zwycięstwo fundujące nowy ruch pracowniczy w Polsce.
Tadeusz Koczanowicz
lekturka dla świętujących http://lewic(...)E2%80%9D
wojtek: Kiedyś rządziła nami Moskwa teraz Bruksela. Różnica tylko w tym, że Brukselę wybraliśmy sobie sami.Z solidarności zostało tylko puste hasło, o 21 postulatach nawet się dzisiaj nie mówi, bo kto się np. dzisiaj odważy w stalszmicie założyć związki zawodowe, albo kto się odważy strajkować,kto się odważy domagać poprawy warunków pracy, przecież zaraz by go z roboty wywalono. 21 postulatów to także prawo do wolnych sobót... wszystko to dzisiaj brzmi jak kpina z ludzi pracy.
ile taki szef związków zarabia???????
... Solidarność tak, wypaczenia nie!
Oni się bawią a ludzie prace tracąąąą.......
pewnie glownym sponsorem sa chinczycy aby znowu henkowi i tym z s sandomierskiej zatkach chapy a ludzie dalej sie nabiora jakie to dobre ludzie w tej s
Zostawcie Henka w spokoju!
a co tam solidarnościuchy w ZMKSie ?? dalej bronicie swoich ???
A wszystko zaczęło się od tego kiedy to po wybuchu II wojny światowej sanacyjna elita rządząca tchórzliwie zwiała z kraju. Kraj został skazany na pastwę losu. Po zakończeniu wojny, jej zwycięzcy, światowe wówczas potęgi militarne, w Jałcie, bez udziału Polski, dokonały podziału Europy na strefy wpływów. Polska jak wiemy z doświadczenia znalazła się w strefie wpływów ZSRR. Podział taki uznano przez świat jako prawidłowy, nie budzący zastrzeżeń. Uznano więc wszystkie realia Państwa Polskiego. Te same mocarstwa powojenne, ale już bez ZSRR, również bez Polski, niedługo później uznały radziecką strefę wpływów za nieludzką. Toczyła się więc tzw. zimna wojna i wyścig zbrojeń. Państwa zachodnie walcząc w tej rozgrywce z ZSRR nałożyły między innymi na Polskę embargo na eksport i import wszystkiego co znaczące dla rozwoju i bytu cywilizacji. Skazani byliśmy jako naród na biedę i ubóstwo. Bo czy byliśmy wini tego że znaleźliśmy się właśnie w takiej strefie wpływów. Pomijając już nasze funkcjonowanie jako Państwa w radzieckiej strefie, gdzie tłamszone były w zarodku wszelkie innowacyjne pomysły racjonalizatorskie, strefa ta nie miała szans przetrwania przy trwającym embargu. Niemożliwy był rozwój kraju bez szerokiej kooperacji ze światem. Pogłębiające się więc ubóstwo narodu, wykorzystywane było przez grupy intelektualistów do walki z rządem, przy pełnym, w tym także finansowym poparciu zachodu. Celem tej walki miało być obalenie narzuconego nam po II wojnie światowej systemu politycznego przy pomocy fali strajków gospodarczych. Cel został osiągnięty, a byłoby to niemożliwe bez tak masowego zaangażowania zwykłych ludzi pracy. To dzięki tym ludziom Polska uwolniła się z pod panowania ZSRR. Co więc dzisiaj, Ci właśnie ludzie, mają z tego wielkiego zwycięstwa?. A no nic. Zostali po raz kolejni oszukani, wyprowadzeni w pole. Miliony w skali kraju wyrzuconych na bruk, bez środków do życia. Zmuszeni do emigracji do bardziej cywilizowanych krajów, za chlebem. Pozbawieni emerytur w podstępny sposób, przez ekipę rządzącą, poprzez zwiększenie wieku emerytalnego – rzeczywiście dla ratowania dziury budżetowej. I robią to tym ludziom Ci którzy dzięki nim mają swoje stanowiska i stołki. Naród cierpi więc nędzę i ubóstwo a także wygnanie dzięki oszukańczej polityce tych których postawił do kreowania swojego lepszego losu. Oto cała rzeczywistość dnia dzisiejszego o której się nie mówi, jest to temat tabu. Kolejni już działacze związkowi też udają że wszystko jest w najlepszym porządku. Nazywają wszelką krzywdę wyrządzoną ludziom pracy restrukturyzacją. Czyżby ten po raz kolejny oszukany naród, nie wiedział że stanowi tylko źródło do manipulacji. Ot choćby takie postaci oszukańczych uroczystości.
jaka organizacja takie ODCHODY
jest tak dobrze - że nic tylko się bawić - panie Szostak